czwartek, 18 sierpnia 2005

Zlot Q2 w Gaju / Pierwsza większa wyprawa i pierwsza usterka.

Ten wyjazd wspominam zajebiście. Mimo usterki prawie dojechałem do domu :)
Quake2 - taka fajna gierka fpp. Ludzie zajebiści, scena zajebista i zloty zajebiste :) Rok wcześniej byliśmy, więc tym razen też postanowiłem pojechać. Zebrałem ludzi z Gdańska, do którego jechałem ponad 2h bo mi nie powiedzili, że jest remont jakiegoś tam mostu. Z obsówą wsiedliśmy w Traba, Siwy i Ibo z tyłu, Neo obok mnie. Trabi padł na glebę, aż sam się zdziwiłem. Siwy i Neo pewnie ponad 200kg razem :) I tak ruszyliśmy w stronę Poznania.
Jakie było ich zdziwnie, że tabi ciśnie w takiej ilości i wadze więcej niż 80 :P Już sobie zakłady robili :] Do Poznania dojechaliśmy późnym wieczorem. Trochę się pogubiliśmy, ale wkońcui udało się i ustawiliśmy się z Ripperem i Hannanem. Następnie pojechaliśmy na miejsce zakwaterowania pierwszej nocy czyli Junikowo. Ross przywitał nas jak należy z dobrym lolem :] I tak zaczął się i praktycznie skończył wieczór bo trza było iść w kime by nad ranem uderzyć do Gaju.
Wstaliśmy kolo 6 jak nie 5 rano. Zebraliśmy się szybko, po drodze sniadanie pod sklepem i zakupy alko na zlot. Jadąc dalej Sońka coś marudzić zaczęła. Ciepła się robiła w cholere, że trzeba było z ogrzewaniem włączonym jeździć...
Dojechaliśmy na miejsce a tam cisza i spokój. Rozebrałem eSke ( otworzyłem maske i sciągnąłem grill ) i chłodziła się i szukałem ubywającego płynu. I tak oto zaczął się zlot pod herbem lolów i zmrożonych flaszek wódy. Niestety zlot zakończył się dzień wcześniej ponieważ wyjebali nas z harcówki za obsikanie zlotu sołtysa wsi [; ( taka tradycja była, ale tym razem pojechało nas dziesiąt osób i sołtys był na podwórku a nie w domu;) ).
Najebani z rana jeszcze jak szpak ewakuowaliśmy się rozpierdalając keczupy i musztardy na ścianach w kuchni ;P i dalej trzeźwiejąc pod biedronką w pobliskiej wsi.
Kilka godzin później ruszylośmy znów na Junikowo gdzie zabalowaliśmy ostatni wieczór. Tyle lolów poszło, że nie sposób zliczyć. Osób naście i każdy miał dość! Slołmołszyn Hani, agresor Iba a reszta beeeeeka :D Mózgi tak wypełnione, że już więcej nie przyswajały i zostało na rano.
Wciąż grzejącą się Sońką ruszyliśm po południu do domu. Na trasie Ibo rozjebał okno i wieczorem pizgało zimno strasznie. Odstawiłem ich i ruszyłem do domu.
Jadąc 15km przed domem skończyło się paliwo... gaz i benzyna...
Ojciec o dziwo sie napił alko, matka nie jeździ więc dupe uratował mi w nocy wójek :]

Po powrocie do domu i po oględzinach Michała i Buzi wystawili diagnozę...
Jebnięta uszczelka pod głowicą. Sciąneliśmy ją i w 2 cylindrach siedziała woda i nawet grzyby sie pojawiły ;).
Z tak rozjebaną uszczelką zrobiłem blisko 700km....

Kochać to auto....

niedziela, 31 lipca 2005

III Zlot Garbusów & C.O. w Choczewie / Pierwszy zlot.

Jakoś byłem niechętnie nastawiony. Nie wiem dlaczego. Ale po namowach Michasia zdecydowałem sie i pojechałem... sam.
Późnym popołudniem ustawiliśmy się z Jajerem i bodaj Kajtkiem na Jetcie. I tak ruszyliśmy w stronę Choczewa. Jadąć pomyliliśmy trochę drogę, ale w końcu wjechaliśmy na teren zlotu.
Specjal tego wieczoru sponsorował wieczór. Zabawa była zajebista :) Głośniki wystawione za auto, muzyka grała, piwo się lało...
Ludzie przybywali, Buzia z Hanią, Śruba lublinem wpadł, Elixir, Kaszub. Był grill i dalej piwko sie lało, oglądało się inne autka...
Jakoś wyszło, że zaczęliśmy smigać po bierzni dookoła boiska :) Pierwszy raz po sporzyciu, pierwszy raz na ręcznym w zakręty. Pilot Michał, siedzący za fotelami, bo kanapy nie miałem, tułmaczył ręczny, przejechałem cały zakręt, spóść ręczny. I tak w kółko.
Niewiele pamiętam co się działo ( dawno to już było ;) ), ale wiem, że było zajeboiście. Nad ranem okazało się, że przejechałem głośniki z czewgo tylko jeden nadawał się do dalszej eksploatyacji :)
Następnego dnia rano przywitał mnie pierwszy zlotowy kac :) Herbata w menażce, zupki chińskie instant. Dokulało się też kilka osób Gregu, Emi, Trzomski, Robert z Jasiem i Buzia z Hanią ponownie tym razem z namiotem.
Było mega! Czomski szorował szyby Emi swoją klatą, wycieczka nad morze gdzie utopilismy Roberta, który nie trawi wody, wariacje Trzomskiego, który tego wieczoru nie żałował sobie:), Heyah w sklepie na plecach, naście osób na Trabim Grega...
Ah kurwa teg chyba nigdy nie zapomnę... Było coś pięknego.. Tyle osób i wszyscy razem... ( nawiasem mówiąc brakuje tego w chuj... ) i tak jakoś zasnąłem...
Obudziłem sie nad ranem. Zdziwko było nie małe, gdyż dodatkowo okryła mnie w nocy podsufitówka :) Niestety aparat odmówił posłuszeństwa. Otwierając tylną klapę w Michasia trabie by ukraść mu aparat :), dzwięk siłowników wyrwał go ze sna :) bo akurat sniło mu się, że śmiga autem i klapa mu sklacze :)
Po przebudzeniu wszystkich parada na latarnie do Stilo. Fajny widoczek i w ogóle fajnie było :) I ten wodospad z uszczelki. Pierwszy raz mi się zdarzyło. Po powrocie na ośrodek bawiliśmy się w płonącą klape. Benzyna, klapa na Grega Trabie i zapalniczka. Ta wiem głupie:], ale zajebiste ; D
I tak dzień się zakończył, a wraz z nim mój pierwszy zlot.

poniedziałek, 11 lipca 2005

Gdynia - Łeba - Gdynia / Pierwszy wyjazd turystyczny i w dodatku full spontan!

Hihi. To było piękne. Spontan, głupawka i soba, do której czuło się coś mega zajebistego. Wraz z Jdee postanowiliśmy wybyć do Łeby. Plan prosty. Jdee ma wejściówke na Kamping sprzed kilku lat, ale rok wcześniej działała.
Szybkie zakupy w Lęborku i śmigamy. Wjeżdzamy, a babka spisuje numery ;P, ale nic tam. Miejsówka zajebista. Kilkadziesiąt metrów od plaży. Pogoda zajebiście dopisała.
Dzień minął mega szybko jak i cały ten wypad. Dzień na wylegiwaniu sie i spacerach po plaży. Noc to już głupawka jak nic. Wlepy, zachód słońca, poszukiwania czegoś na kolację i śniadanie i w ogóle! MEGA!
Eh pięknie było. Pierwsza noc w samochodzie. Zajebiście niewygodne fotele dały rade ( miałem coś pojebane z kanapą, że się nie rozkładała ). Wstaliśmy mega wcześnie by obejrzeć wschód słońca, który wschodził nie z tej strony :)
Rano zajebiste śniadanko, prysznic i czas spierdalać bo jakoś nie byliśmy pewni czy numerek sprzed kilku lat się nie zmienił :P Chwila wątpliwości i udało się :)
Auto gdzieś postawiliśmy w mieście i ruszyliśmy na wydmy od strony plaży. Skwar taki, że w gaciach było gorąco! Wdrapaliśmy się widoki piękne :)
W drodze powrotnej znów beka. Tych strczących sutków nie zapomne :P i chyba nie tylko ja hihi.Wieczór minął na szablonowaniu byłych terenów wojskowych. Miejsce miało klimat. Chcieliśmy tam spać, ale troche sie baliśmy sami na takim odludziu.
Nadszedł wieczór więc poszukiwania kolacji pt 'co to jest to anczois?' :D i takie tam hihi.Noc spędziliśmy na parkingu, na jakimś osiedlu. Najebane 2 parki, bawiące się na placu zabaw troche tam spanie uniemożliwiły, ale w końcu się udało.
Ranek tez zajebisty. Mycię zebów, parzenie herbaty na krawężniku. pamiętam tą zdziwioną mine kolesia na balkonie hihihi.
Zacnie. Korozja jak zawsze dzielnie się spisła i znosiła nasze głupawki.
Aż się łezka kręci w oku...

niedziela, 27 marca 2005

Gdynia - Czersk - Gdynia / Trabant vs Lanos - Rodzinna wycieczka do Czerska

Tylko ~350km. Nic się nie działo. Ale pamiętam jak ojciec z matką nie chcieli jechać ze mną Trabantem tylko swoim Lanosem.
Zgubiłem już ich na początku obwodnicy. Ojciec mówił, że mnie chciał gonić, ale coś mu nie poszło :) Przyjechałem kilkadziesiąt minut przed nimi.
Na miejscu miałem okazję po raz pierwszy zobaczyć moje maleństwo od spodu...
Widok wywołał mieszane uczucia...

środa, 2 lutego 2005

Jastrzębia Góra - Gdynia / Pierwsza wycieczka :)

Pierwsza wycieczka w ekipie wariatów. Nuda była w domu więc poszedł spontan. Jedźmy gdzieś, gdziekolwiek. I tak powstała idea tripa do wyludniałej zimą Jastrzębiej Góry.
Na pięknej świeżej trasie koło Pucka chciałem pobić rekord 140km/h

2005/0202/licznik.jpg

, ale w okolicach 100km/h zaczęła sie trząść kierownica, co wywołało pewien strach i odpuściłem na dłuższą mete.
Było zajebiście - ogrzewanie działało, herbata w termosie na wycieczke brzegiem plaży była.
Zaliczyliśmy

2005/0202/smok.jpg

czerwonego smoka, którego ktoś zostawł na pastwe zimy i ludzi i powróciliśmy na szlak w kierunku Gdyni.
Pojechaliśmy do Mussa

2005/0202/czipsy.jpg

zjedliśmy czipsy i dopiliśmy herbate i kierunek Szpan Platz

2005/0202/szpanplatz.jpg

i tam chwila głópawki i odwiedzenie Sylwii :)
Godzine wariacji w 5 osób na parkingu miłe papa i ruszyliśmy.

2005/0202/piec.jpg

Taka niby nic wycieczka ~100km, jak do sklepu po mleko, a zaszła w pamięć :)

piątek, 28 stycznia 2005

Poznań - Gdynia / Podróż do domu

Pierwsza wyprawa, pierwsze tankowanie, pierwsze zdjęcia, pierwszy cruzin' w 5 osób, pierwsza 'guma'...
Ah... kupno autka... własnego autka. Jakie to było zajebiste. Zajarany jak żaróweczka, aż nie mogłem w to uwierzyć.
Ale stało sie :) "Hej dziewczyny mam Trabanta!"
I zaraz po otrzymaniu kwitów obraliśmy kierunek - Poznań. Na tej trasie właśnie osiągneliśmy prędkość, która długo była rekordowa ( bałem sie jej pobić ) 140km/h.
Czasy q2 i zajebistych ekip rozpizganych po całej Polsce.
Dojechaliśmy bez problemu. Wszyscy oczywiście beka co ja kupiłem i czemu musiałem jechać pół Polski po kurwa Trabanta :D
Oczywiście jak zawsze miło i z propozycją kimania u Liska i Siostry, odmówiliśmy i pojechaliśmy na cruzin' po Poznaniu w celu odwiedzenia znajomychi tam drobnych interesów Liska.
I tak czas leciał, kilometry leciały i ostatni ziomek został. Parkujemy, wyładowuje się ekipa z kremowego dżipa i rozpierdala niechcący jakis halogen od reklamy ;P. U Lighta poszły lole... Poznań i ich stuff! Zwala z nóg. No miło, zajebiście, ale czas odwozić Liska, Rossa i Hammera a tu buba!
Flak ;E. Szybka akcja: bagażnik- klucz, lewarek, koło... działamy i... dupa! Klucz zamały! A to godzina bliska 23, nic nie jeździło, a my na śniegu rozbeczeni sączymy herbate. Na szczęście Lightowi włączył sie film mechanika i po przepytaniu wszystkich taryfiarzy o klucze wkurwił sie i obudził sąsiada :)
Klucz jest, koło zmienione. Czas wracać...

2005/0127/sonka.jpg

Pojechaliśmy do Liska i tam już zostaliśmy na noc.
Następnego dnia powrót do domu. Plany ambitne rano wyruszyć, ale jak to plany wyjechaliśmy późnym popołudniem. Zimno kurwa deszcz, śnieg pada jak to BRX nawija. Całe szczęście ogrzewanie działa i stacje benzynowe mają myjki do szyb bo sie płyn skończył.
Podróż trwała stosunkowo długo i późnym wieczorem zajechałem do domu. Autko spisało się znakomicie, żadnej awarii ani poślizgów przez ~450km.
Następnego dnia rano musiałem to uwiecznić. Moje autko pod moim domem :)
2005/0127/dom.jpg